poniedziałek, 25 lipca 2011

Crack, czyli pękający lakier ponownie

Jakiś czas temu będąc w Drogerii Uroda, przypadkiem zobaczyłam stojące pękające lakiery. Nazywają się po prostu Crack, zostały wytworzone przez CLARITY-R Laboratorium Kosmetyczne w Łodzi. Do wyboru był czarny, biały i czerwony. Cena 6,99zł sprawiła, że uznałam, że wezmę ten ostatni.


Pierwszy problem pojawił się przy próbie odkręcenia. Musiałam się dosłownie siłować, żeby otworzyć buteleczkę. Gdy wreszcie się to udało, zdziwiła mnie konsystencja pękacza. Wydawał mi się zbyt rzadki. Na szczęście nie wpłynęło to na wygodę aplikacji. 



Po nałożeniu na lakier (użyłam brązu z limitowanki Essence Into the wild), musiałam odczekać dłuższą chwilę, zanim zaczęło się coś dziać. A jak już zaczęło pękać, to bardzo nieśmiało i delikatnie. Pomalowałam jednak resztę paznokci i... no cóż, nie tego się spodziewałam. Lakier szybko wyschnął, pozostawiając na paznokciach kolorową i nieestetyczną mozaikę. W niektórych miejscach kolor wygląda na brunatny brąz, w innych jest to jaskrawa czerwień. Na zdjęciu sfotografowałam lewą rękę, na prawej te kontrasty wyglądają zdecydowanie gorzej. Niestety zmywacz pójdzie za chwilę w ruch, a nowy pękający nabytek poszuka sobie nowego domu. Pozostanę jednak przy tym z Essence ;)

Excellent, pomadka ochronna

Firma Beautiful&Healthy przesłała mi do przetestowania pomadkę marki Excellent. Miałam możliwość wyboru koloru (bez wzornika), padło na głęboki róż. Możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy po otworzeniu przesyłki zobaczyłam to:
Pomyślałam, że ktoś chyba chce ze mnie zrobić Smerfetkę. Ale cóż, wypróbować trzeba. Otworzyłam opakowanie (które uważam za mało eleganckie) i poczułam przyjemny, delikatny zapach. Podeszłam do lustra i pomalowałam usta... zero efektu. Tak jakbym nałożyła zwykłą bezbarwną pomadkę. Ale poruszałam chwilę wargami i zaczął wyłaniać się kolor. Nie, nie był to niebieski. Początkowo ujrzałam bardzo delikatny róż i ten efekt mi się podobał. Ale po chwili... kolor stał się bardzo intensywny, wręcz rażący. Kojarzył mi się ze starszymi paniami, które nieumiejętnie dobrały kolor szminki. Swatche będą tylko na ręce. Tak wygląda szminka chwilę po nałożeniu:
 A tak po roztarciu:
I jest to efekt delikatniejszy niż ten na ustach. Na dole dłoni widać jeszcze resztki wcześniejszego swatcha zrobionego dla samej siebie. W międzyczasie kilkukrotnie myłam ręce, a szminka wciąż tam jest. Bo jest ona bardzo trwała. Wytrzymuje próby jedzenia, picia. Jeśli ktoś lubi pomalować usta i mieć na nich kolor przez wiele długich godzin, powinien po nią sięgnąć. Na plus mogę powiedzieć, że szminka nawilża usta i nie klei się na nich.

Być może inne dostępne kolory sprawują się lepiej.  Bo w gruncie rzeczy to właśnie on jest głównym powodem, który sprawia, że nie mam pozytywnego zdania o tym produkcie. Jeśli ktoś lubi nietuzinkowe kosmetyki, powinien przetestować tą pomadkę samodzielnie. Ja jednak mimo wszystko pozostanę przy tych,  gdzie od razu widzę kolor, jaki mają w rzeczywistości.

środa, 20 lipca 2011

Clean&Clear Morning Energy, rozświetlający żel peelingujący

Jakiś czas temu podczas kosmetycznych zakupów wpadł mi w ręce ten żel peelingujący. Moją uwagę przyciągnął dzięki letniemu opakowaniu. Zapach również jest letni, cytrusowy i orzeźwiający. I na tym niestety kończą się dla mnie zalety tego produktu. Drobinki peelingu są w nim widoczne, ale prawie nieodczuwalne podczas używania. Nie są w ogóle ostre, przez co mam wrażenie, jakbym po prostu nakładała na twarz zwykły niepieniący się żel. Po zastosowaniu nie widzę żadnej różnicy, cera wygląda tak, jak wyglądała wcześniej. Przetestowałam go kilka razy i odstawiłam do zużycia jako peeling do ciała. Ku mojemu zdziwieniu w tej roli sprawdza się lepiej, bo przynajmniej odczuwam na skórze baaaardzo delikatny peeling. Cena produktu to ok. 15zł.






P.S. Wybieram się w najbliższym czasie do Czech. Może ktoś jest w stanie polecić jakieś kosmetyki, które warto stamtąd przywieźć?

wtorek, 19 lipca 2011

Hawaiian Tropic Coconut body butter

Trochę czasu minęło, ale mój powrót powinien być już na dobre ;) A powracam nie z byle czym. Dzięki uprzejmości firmy Paatal miałam okazję przetestować masło do ciała Hawaiian Tropic Coconut body butter. Masło prezentuje się tak:

200ml różowe opakowanie nastraja pozytywnie. I słusznie, bo masło jest pełne zalet. Otwierając opakowanie, od razu czujemy kokosowy zapach. Nie jest on jednak zbyt intensywny, czego się obawiałam. Lubię balsamy o wyrazistym zapachu, ale akurat kokos bywa na mojej skórze zbyt słodki. Nie jest to też typowy kokos, zapewne dzięki zawartości olejku z awokado.

Zdziwiła mnie jednak konsystencja. Według mnie określenie masło nie jest tutaj najtrafniejsze. Owszem, wygląda jak masło, ale po nałożeniu okazuje się być raczej balsamem. Dla mnie to plus,  wolę bowiem lżejsze konsystencje jak właśnie ta, ale niektórzy mogą poczuć się lekko rozczarowani. Najważniejsze jest jednak obiecane nawilżanie. I tutaj masło sprawdza się świetnie. Skóra po jego użyciu jest przyjemna w dotyku. Co dla mnie istotne, masło szybko się wchłania, nie trzeba więc poświęcać dużej ilości czasu na wsmarowywanie. 

Cena takiego cuda to 17,50zł. Przy stosunkowo dobrej wydajności, wydaje mi się w miarę przyzwoita (chociaż mimo wszystko zawsze masło mogłoby kosztować odrobinę mniej;)). Ze swojej strony polecam ten produkt i dziękuję firmie Paatal za możliwość przetestowania go na własnej skórze :) 

Producent obiecuje, że dzięki zawartości masła Shea i olejku z kokosa i awokado, dłużej będzie się utrzymywała opalenizna. Niestety tego nie jestem w stanie zweryfikować, bo opalona nie jestem ani odrobinę ;)