Peeling marki Balea kupiłam podczas mojej wizyty w Czechach. W zasadzie kompletnie w ciemno. Jestem kompletnie zachwycona!
Przede wszystkim zapach, który przypomina mi dzieciństwo. Dla mnie nie jest to świeży grejpfrut, ale zapach... Ptysia. Nie wiem, czy ktokolwiek z was pamięta, ale jeszcze jakieś 15 lat temu były dostępne w sklepach napoje nazywające się Ptyś. Sprzedawane były w dużych (1,5 lub 2l) szklanych butelkach i miały metalowe kapsle. Bardzo lubiłam ten napój i szkoda, że już go nigdzie nie ma. Jego powrót byłby dla mnie takim samem hitem jak powrót Frugo (czarne - ubóstwiam!).
Drobinek niby nie widać bardzo dużo, ale są świetnie odczuwalne i ostre. Jeśli ktoś nie lubi mocnych peelingów, tego może nie polubić ;) Ja właśnie wolę ździeraki ;) Poza tym peeling jest bardzo wydajny.
Jedyny minus produktu to jego niedostępność w Polsce. Produkty Balea można bowiem kupić w drogeriach DM. Żałuję, że nie zaopatrzyłam się w większą ilość kosmetyku, bo nie wiem, kiedy będę miała ponowną możliwość zakupu. Żal jest tym większy, że na 200ml produktu zapłaciłam 60 koron czeskich, co po przeliczeniu daje ok. 6zł.